Czarna mewa goni białą mewę – z czym ci się to kojarzy?

Egzorcysta (The Exorcist, 1973), reż. William Friedkin

Horror to jeden z tych gatunków filmowych, które zawsze miały pod górkę. Wraz z upływem czasu zmieniają się widzowie, gusta, obyczaje. To co straszyło kilkadziesiąt lat temu, nie robi już wrażenia na współczesnej widowni, tak żądnej akcji, adrenaliny i bryzgającego syropu malinowego. Na szczęście są filmy, które upływu czasu się nie boją. Dlaczego? Ano dlatego, iż operują środkami, które nigdy się nie zestarzeją – świetny klimat, dobre aktorstwo, zapadająca w pamięć muzyka, perfekcyjna realizacja.

Wiedział o tym William Friedkin kręcąc Egzorcystę w 1973 roku. Historia właściwie jest prosta: nastoletnia Regan MacNeil (Linda Blair) zaczyna przejawiać dziwne zachowania. Gdy współczesna medycyna okazuje się bezsilna, matka dziewczynki, ateistka Chris MacNeil (Ellen Burstyn) zwraca się o pomoc do księdza. Jak się okazuje, dziewczynka została opętana przez szatana, a egzorcyzmu podejmuje się Damien Karras (Jason Miller), ksiądz przechodzący kryzys wiary. Pomocą służyć mu będzie Merrin (Max von Sydow) – duchowny posiadający zdecydowanie większe doświadczenie w tych sprawach.

Od premiery Egzorcysty minęło prawie 40 lat. Czy film się zestarzał? Nie. Nie miało co się zestarzeć. Friedkin zrealizował film w dokumentalnym stylu. Mimo iż obraz traktuje o siłach nadprzyrodzonych, co dzisiaj byłoby pretekstem do eksplozji efektów specjalnych, reżyser ograniczył środki wyrazu do niezbędnego minimum. Proste, przejrzyste ujęcia, przywiązanie uwagi do detalu, budowanie klimatu za pomocą muzyki i miejsc, w których rozgrywa się akcja. Po raz kolejny okazuje się, że najprostsze rozwiązania są najlepsze.

ex2Film ma bardzo wolne tempo. Wersja reżyserska trwa ok. 130 minut. Przez połowę seansu obserwujemy życie zwykłej rodziny, w której córka zdaje się mieć problemy z psychiką. Niezbyt religijna matka szuka odpowiedzi u lekarzy, posyła córkę na kolejne badania. Dopiero w połowie filmu lekarze wspominają o możliwości opętania dziewczynki i radzą matce zwrócić się o pomoc do Kościoła. Zaś sam egzorcyzm ma miejsce jakieś 20 minut przed końcem. Nuda? Nie dla mnie – powoli budowane napięcie przypadło mi do gustu.

Przez cały czas trwania, Egzorcysta operuje kontrastami. Sceny jasne, dobrze oświetlone przerywane są ciemniejszymi, mrocznymi ujęciami szarego miasta lub wnętrz domu (w szczególności sypialni dziewczynki i prowadzącego doń korytarza). Ujęcia podkreślane muzyką lub zintensyfikowanymi efektami dźwiękowymi kontrastują z niemal kompletną ciszą. Kolejny prosty zabieg mający swój udział w budowaniu klimatu.

W 1973 roku Friedkin nie mógł pozwolić sobie na generowane komputerowo efekty specjalne, więc wszystko musiało być zrobione na planie. Zbudowano 3 różne łóżka z mechanizmami zapewniającymi różne stopnie „telepania”. Charakteryzator spędzał każdego dnia 4 godziny na zmienianiu małej dziewczynki w demona. A żeby zobaczyć oddech księży podczas egzorcyzmu, plan zdjęciowy ochłodzono do -20 stopni C. Długo można by wymieniać szczegóły techniczne. Ekipa filmowa spisała się na medal. Warto przy okazji wspomnieć o inwencji reżysera. Aby wydobyć emocje z aktorów, William Friedkin bił ich po twarzy, strzelał z broni palnej za ich plecami, dawał im wycisk w scenach, które dzisiaj mogliby zagrać kaskaderzy. Np. w scenie, gdy opętana Regan odpycha od siebie matkę – Ellen Burstyn upada na ziemię i łapie się rękami za plecy. Przez chwilę widzimy jej autentyczny ból i zdziwienie, zanim krzyknęła „Turn off the fucking camera”. Przed dublem prosiła reżysera, aby facet ciągnący linę potraktował ją łagodniej, gdyż może stać się jej krzywda. Co zrobił Friedkin? Powiedział, żeby tym razem dał aktorce popalić.

friedkinNie można zapomnieć o muzyce. Motyw przewodni filmu jest już kultowy. Jeśli ktoś interesuje się kinem i nie zna tej melodii, to coś musi być nie tak. Równie ciekawe są pozostałe dźwięki – odgłosy z rzeźni, brzęczenie pszczół czy też sposób uzyskania głosu szatana. Friedkin chciał stworzyć głos brzmiący jak chór kilku głosów, neutralny, ale zawierający cechy żeńskie i męskie. W tym celu aktorka Mercedes McCambridge piła surowe jajka, duże ilości whisky i paliła więcej niż niejeden piec. Efekt był taki, że podczas nagrania wydobywała z siebie trzy różne dźwięki jednocześnie. Ponoć była w tym czasie przywiązana do krzesła, ale nie wiem ile w tym prawdy. Z kolei wiele efektów dźwiękowych do filmu stworzył facet odpowiedzialny za dźwięk w Krecie Jodorowskiego, używając w studiu własnego ciała i przedmiotów, które miał pod ręką.

Wokół Egzorcysty powstało wiele legend. Kilka osób zmarło (zależnie od wersji 4 lub 9), na planie wybuchł pożar (nie znaleziono żadnych przyczyn technicznych ani śladów podpalenia). Podczas premiery ludzie krzyczeli, uciekali z kina, wymiotowali, wzywano pogotowie. Fakt, legenda, anegdota? Ważne, że zadziałało i film do dzisiaj cieszy się ogromnym zainteresowaniem.

Wszystko to składa się na najważniejszą rzecz, której brakuje współczesnym horrorom – klimat. To właśnie on wynika z wszystkich tych elementów i łączy je ze sobą. Powoli budowane napięcie sprawia, że niekiedy sceny ciszy porażają bardziej, niż sam egzorcyzm. Zachowania i kwestie wygłaszane przez opętaną dziewczynkę nawet dzisiaj budzą niepokój. Zaś wszelkie sceny „medyczne” – badania etc., sprawiały że czułem się nieswojo.

Czy ktoś tego chce, czy nie – Egzorcysta to film kultowy. Nie trzeba go lubić, ale trzeba znać.

Mam natomiast drobne zarzuty do „wersji reżyserskiej”, która powstała właściwie tylko po to, by zaspokoić scenarzystę i autora książki, Williama Petera Blatty’ego. Wersja kinowa, z której zadowolony był Friedkin, miała bardziej pesymistyczny wydźwięk, ale brakowało jej jednej rzeczy – sceny, gdy Regan wykonuje sławny już „spider walk”. Fragment ten można było obejrzeć dawno temu, jednak dopiero wmontowany w film i osadzony w kontekście, klimacie całego dzieła, robi naprawdę duże wrażenie.

Blatty dając wyraz swojej wiary chciał zapewnić ludziom pocieszenie, wlać w nich trochę nadziei. Stąd w poprawionej wersji bardziej pozytywne zakończenie. Na szczęście nie udało się odzyskać oryginalnych dialogów, gdyż ostatnie słowa były nawiązaniem do filmu Casablanca – „Myślę, że to początek wspaniałej przyjaźni”… Również chybioną zmianą było wstawienie migawek twarzy demona w niektórych scenach. Więcej o różnicach między wersjami tutaj.

Informacje o Bezdroża kinomana

Entuzjasta kina, lubię ratować od zapomnienia.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Film i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Czarna mewa goni białą mewę – z czym ci się to kojarzy?

  1. gennie85 pisze:

    Więc pytanie powinno brzmieć – kto z kogo zgapił? 🙂 A tak na poważnie, to z napisanie recenzji tego filmu nosiłam się od wczoraj, a że dziś mam wolne to ochoczo się zabrałam. Widzę, że podobnie skomponowaliśmy nasze recenzję, też miałam wstawić tę ciekawostkę odnośnie picia surowych jajek, ale po prostu zapomniałam 🙂

    Co do wstawienia migawek demona – dla mnie ten zabieg jest jak najbardziej na plus. Mało co tak mnie przeraża jak ta mordka Pazuzu z tymi żóltymi ślepiami 🙂

    • szubrawca pisze:

      Hmm, ja swoją umieściłem na filmwebie 4 listopada 2011 o godzinie 2:11. Powoli przenoszę się na wordpress, większa swoboda. Zresztą kogo to obchodzi, kto pierwszy – ważne żeby wyciągać dobre filmy z otchłani 🙂

      Jeśli chodzi o te twarze demona – dla mnie to było troszkę zbyt efekciarskie. Zdecydowanie wolałem surowość pierwszej wersji.

  2. Pingback: Friedkin poleca | Bezdroża kinomana

  3. Pingback: Swobodni Jeźdźcy, Wściekłe Byki – recenzja osławionej książki Petera Biskinda + nadchodzący film Quentina Tarantino | Bezdroża kinomana

Dodaj odpowiedź do szubrawca Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.